+4
mrmagiczny 4 grudnia 2016 22:28
Jadąc najnowszym Audi S8 w tym mieście, nie wyróżniam się niczym szczególnym. Mijają mnie Porsche, Bentley, Ferrari. Przede mną w wielokilometrowym korku stoi Rolls-Royce. Kierowca, widząc znudzenie na mojej twarzy, włącza DVD i z monitorów zaczynam oglądać odcinek „Seksu w wielkim mieście”. Po drodze znajome nazwy banków, supermarketów – i wszystko byłoby jak w zachodniej metropolii, gdyby nie inny alfabet i szczery, „pozłacany” uśmiech portiera w hotelu, mówiący: „Witamy w Moskwie!”.

Zdjęcia wykonano 9 maja, w Dniu Zwycięstwa



W czasach zimnej wojny, pojedynek Stanów Zjednoczonych i ZSRR opierał się głównie na wyścigu zbrojeń i walce o podbój kosmosu. Dziś Moskwa i Nowy Jork – jedne z największych metropolii globu konkurują ze sobą w wielu rankingach i… stolica Rosji coraz częściej je wygrywa. Jeszcze kilka lat temu światową stolicą miliarderów był Nowy Jork, od 2010 roku jest nim Moskwa – mieszkają tu aż osiemdziesiąt cztery osoby z najnowszego rankingu Forbes’a, posiadające łączny majątek trzystu siedemdziesięciu miliardów dolarów. Miasto pełne bogaczy, symbolizowane przez futurystyczny, niezwykle nowoczesny kompleks wieżowców – Moscow-City, kontrastuje ze smutnymi dzielnicami, pełnymi zbudowanych w latach sześćdziesiątych bloków. W Moskwie, jak chyba nigdzie indziej, można śmiało określić status mieszkańca po niesionej reklamówce z supermarketu. Miejscem, gdzie najczęściej spotykają się te dwa światy jest moskiewskie metro.



Przesiadając się do metra, które otula swoimi korytarzami niemal każdy zakątek miasta, spotykam w wagonie zarówno imigrantów i ludzi, którym niezbyt się w życiu powiodło, jak i niezwykle atrakcyjną blondynkę z torebką Louisa Vuittona czy popularnego w Rosji rapera. Większość ludzi czyta książki, inni spoglądają ukradkiem na współpasażerów, odwracając swój wzrok w momencie, kiedy skrzyżuje się z innym spojrzeniem. Na końcu wagonu przeważnie stoi grupa mężczyzn, ubranych w czarne skórzane kurtki. Czarne jak węgiel oczy rozglądają się nieufnie, ten wzrok odwzajemniają inni pasażerowie. To właśnie oni, obywatele byłych republik radzieckich, są tu widziani bardzo niechętnie. Azerowie, Tadżycy, Ormianie – każdy tu jest „czarnym” – co jest najmilszym ze znanych mi określeń. Przyjeżdżają tu za pracą, wykonując najbardziej niewdzięczne i ciężkie zajęcia, zdalnie utrzymując swoje wielodzietne rodziny za granicą. Według statystyk, przelewy gotówkowe z Moskwy do Tadżykistanu stanowią wartość trzydziestu procent tadżyckiego PKB – co stanowi doskonałą pożywkę dla rosyjskich nacjonalistów, o których powstało już kilka filmów.



Stacje metra są majestatyczne i wyjątkowe – z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że Moskwa posiada najpiękniejsze metro na świecie – tu na każdej stacji można poczuć się kimś innym – na jednej jest się obrońcą Leningradu podczas Wojny Ojczyźnianej, na innej robotnikiem. Bogate żyrandole, mozaiki, a nawet witraże tworzą wyjątkowy klimat tego niezwykłego, podziemnego muzeum socrealizmu. Trzynaście, stale rozbudowująch się linii oplata Moskwę niczym pajęczyna – w godzinach szczytu wagoniki kursują co pięćdziesiąt sekund, przewożąc każdego dnia dziewięć milionów pasażerów. Liczby świadczą o ogromie stolicy – oficjalnie zamieszkiwanej przez dwanaście milionów osób, jednak nieoficjalne statystyki (uwzględniające pracowników tymczasowych, nielegalnych imigrantów i studentów), mówią o szesnastu-siedemnastu milionach ludzi. Nikt nie powinien się dziwić , że jest to miasto, które nigdy nie zasypia – większość sklepów samoobsługowych i restauracji czynna jest całą dobę.



Postanawiam w końcu zaspokoić swój głód, rozglądam się w poszukiwaniu czegoś interesującego w okolicach jednej z głównych ulic miasta – Twierskiej. Będąc za granicą, staram się unikać znanych na całym świecie restauracji i barów szybkiej obsługi, uważając kuchnię danego kraju za jeden z najważniejszych czynników kultury danego miejsca. Stoję w bezruchu, wypatrując nieznajomych szyldów miejsc, w których królują rosyjskie potrawy, ewentualnie kuchnia regionalna (za region uznając wszystkie państwa wchodzące w skład Związku Radzieckiego). W Moskwie (jak i w każdym większym rosyjskim mieście) – najpopularniejsze są restauracje serwujące sushi, cieszące się taką samą popularnością jak kebab döner na Kreuzbergu w Berlinie. Tak jak w stolicy Niemiec ilość lokali serwujących tę prostą turecką potrawę jest większa niż w Stambule, tak w Moskwie spożywa się na co dzień więcej porcji sushi niż w Tokio. Z dala omijam amerykańskie fast foody i kilka pizzerii. Pojawienie się na horyzoncie ormiańskiej restauracji wzbudza mój entuzjazm, który powrócił do poprzedniego stanu po zobaczeniu cen w karcie, będących na iście nowojorskim poziomie. Wreszcie znajduję rosyjską restaurację, pełną ludzi i pachnącą dobrym jedzeniem. Zamawiam soljankę, czeburieka „na wielki, męski głód” i żarkoje, wprawiając swoje kubki smakowe w absolutny zachwyt, który trwa jeszcze długo po wyjściu.

Kolejnego dnia jadę na niezwykle popularny wśród młodzieży teren Ogólnorosyjskiego Centrum Wystawienniczego (znanego również pod abrewiaturą WDNCh). Wychodząc z metra, zauważam olbrzymi hotel Kosmos (1800 pokoi), znany m.in. z filmu „Straż dzienna” , jak i stumetrowy, tytanowy pomnik zdobywców kosmosu, stojący tuż obok Muzeum Kosmonautyki. W czasach ZSRR, każde państwo miało tu swój pawilon wystawienniczy, prezentujący swoje osiągnięcia techniki czy sztuki. Dziś jest to przede wszystkim miejsce rozrywki mieszkańców Moskwy, z dużym lunaparkiem, wypożyczalnią rolek, wrotek i rowerów, mnóstwem restauracji i barów. Na jednym z placów widzę rolkarzy trenujących różne triki i ewolucje, ktoś to wszystko nagrywa komórką. Dzieci spacerują z ogromnymi maskotkami wygranymi w konkursach, ktoś wspina się na stojący na terenach wystawowych samolot Jak-42. Jesienne słońce, odbijające się od „złotej” fontanny narodów ZSRR powoduje, że nie chce się opuszczać tego niezwykle spokojnego miejsca, położonego w sercu rosyjskiej stolicy.



Moskwa to nie tylko Plac Czerwony i Arbat, ale też mnóstwo miejsc których nie sposób ominąć, poczynając od Wróblowych Wzgórz z Uniwersytetem na jego szczycie, przez Park Zwycięstwa po wycieczkę szlakiem „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa. Po długim spacerze wzdłuż rzeki Moskwy, należy odpocząć – najlepiej oglądając balet lub operę w przepięknym Teatrze Bolszoj. I wtedy chyba każdy zgodzi się ze znanym rosyjskim przysłowiem: „Kto w Moskwie nie był, ten piękna nie widział”…

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

maginiak 6 grudnia 2016 23:12 Odpowiedz
Jak dla mnie metro i gruzińskie jedzenie rządzą w Moskwie. Bogactwa jakoś nie widzę mimo że jestem tam od paru lat co najmniej raz na kwartał. Raczej biedę widzę, i smutnych ludzi sprzedających cfiety za rogiem. Ale może w Dzień Zwycięstwa to inaczej wygląda, ja jakoś pechowo zawsze na grudzień albo luty trafiam, dobrze że chociaż jarmark na Placu Czerwonym jest i GUM się świeci na bogato
djadkjgu 9 grudnia 2016 09:13 Odpowiedz
czy będzie dalsza część? :) bardzo ciekawa relacja